środa, 15 lutego 2017

Just One More Kiss (Atsushi Sakurai x Die)


Miało być dodane 1,5h temu na walentynki, ale lepiej późno niż wcale prawda? <3
Tak więc prezent odemnie.
Widze że ktoś tu wchodzi więc proszę o komentarze :3

Co do tekstu, kursywą są retrospekcje i akcja się dzieje pod koniec lat 90. Trochę też odmłodziłam Sakuraia. Mam nadzieję że się spodoba.


(Nie sprawdzałam tego bo dosłownie chwilę temu skończyłam pisać, jak będę mieć czas to to zrobię, przepraszam za błędy)


____________________________________________________________________________






[Die]


Wróciłem zmęczony do domu. Kaoru był dzisiaj w wyjątkowo podłym humorze. Całą próbę się czepiał wszystkiego. Nawet tego że za głośno piję wodę. Zupełnie nie wiedziałem, ani nikt nie wiedział o co chodzi. Zawsze był miłym i wyrozumiałym liderem. Nie robił problemów Kyo za półgodzinne spóźnienia, miał cierpliwość do mnie i Totchiego znęcających się nad Shinyą ( I pomyśleć że kiedyś myślałem o naszym drogim perkusiście jako o kobiecie. Właściwie wtedy jeszcze czułem obrzydzenie do mężczyzn, jednak z biegiem czasu się to zmieniło. ). A dzisiaj to był zupełnie inny człowiek.


Pozbyłem się mojej skórzanej kurtki oraz butów. Przeszedłem przez wąski przedpokój w krwawym odcieniu, niemal jak cała reszta domu. Spojrzałem w lewo, do kuchni, jednak była pusta, zgasiłem bezsensownie palące się w niej światło. Spojrzałem w prawo do salonu. Paliły się dwie lampki w jego rogach, co dawało specyficzną atmosferę temu miejscu. Usłyszałem miauknięcie. Wszedłem tam powoli, odłożyłem gitarę na stojak i zobaczyłem w fotelu, siedzącego w półmroku, z nogą założoną na nogę, mojego chłopaka. Trzymał on na udach swojego kota i głaszcząc go za uchem popijał czerwone wino. To zupełnie do niego pasowało. Otaczała go taka delikatna nutka tajemniczości. Jak zwykle.


- Nareszcie. Myślałem, że już nie wrócisz do domu, Daisuke – Westchnął mój długowłosy kochanek z wyraźnym zniecierpliwieniem w głosie. Przeczesał swoje długie włosy po czym przerzucił je na plecy. W tym ruchu było coś niesamowicie podniecającego. Widząc moje spojrzenie i to, że nie zamierzam się ruszyć z miejsca, zdjął kota na podłogę, odłożył kieliszek, zdjął nogę z nogi i wstał. Podszedł do mnie. Zauważyłem, że ma pomalowane usta krwistoczerwoną szminką. Chciałem coś powiedzieć jednak pocałował mnie gwałtownie, wplatając palce w moje włosy. Jego usta były niesamowicie słodkie i czuć było na nich wino. W samym pocałunku było tyle namiętności i tęsknoty, że aż nie mogłem uwierzyć, że przez jeden pocałunek można przekazać tyle emocji. Oddałem go oczywiście i objąłem swojego ukochanego w pasie.


- Ale wróciłem. Widzę, że samotność bardzo ci doskwierała pod moją nieobecność – Zaśmiałem się patrząc znacząco na wino. Na jego twarzy zobaczyłem powagę, chociaż po jego wzroku, nie byłem co do niej przekonany. Atsushi objął mnie za szyje mocno. Niby taka chudzina, a jak obejmie to ma tyle siły, że spokojnie mógłby mnie całego połamać.


- A żebyś wiedział. Cholernie za tobą tęskniłem. Te kilkanaście godzin to o kilkanaście za długo – Mruknął mi do ucha i przygryzł je lekko. Zamruczałem. Przesunąłem ręce wyżej na jego plecy i bawiłem się jego hebanowymi kosmykami. Chwile potem poczułem jego usta na swojej szyi.


Acchan po alkoholu był zupełnie jak te jego zwierzaki. Przymilał się i chciał jak najwięcej uwagi. To było naprawdę słodkie. Chociaż sam wokalista naprawdę nie był osobą na jaką wygląda na co dzień. Był zdecydowanie zbyt niegrzecznym chłopcem. I zbyt niepoprawnym. Istny diabeł w ciele anioła. Gdyby nie świadomość, że mam go codziennie, w dzień i w nocy to spokojnie mógłbym powiedzieć, że noce spędzam z inkubem. Taki właśnie był. I takiego go kochałem.


Zawsze zastanawiało mnie jak to jest. Dlaczego ktoś tak niesamowity jak Atsushi wybrał akurat mnie. Mógł mieć każdego. Tego byłem pewny. Tyle razy mnie potrafił uwieść, że z każdą inną osobą, czy to kobietą, czy mężczyzną, nie miałby najmniejszego problemu. Wystarczyłoby spojrzenie i każdy byłby jego. Jednak to mnie wybrał.


Postanowiłem zabrać mojego pięknego chłopaka do sypialni, znajdującej się na piętrze. Całowaliśmy się po drodze namiętnie. Musieliśmy się cofnąć do przedpokoju. Po drodze zrzuciliśmy kilka rzeczy, jednak nie przejęliśmy się nimi, liczyliśmy się tylko my. Na schodach co chwilę się potykaliśmy, co było nieco zabawne, gdy albo ja albo on się łapaliśmy, żeby nie runąć ze schodów. Kiedy znaleźliśmy się na szczycie schodów, został nam do pokonania korytarz, na końcu którego znajdowały się drzwi do naszej sypialni. Niby był krótki, jednak ciągle, któreś z nas dociskało to drugie do ściany i przy okazji je rozbierało. Zrzuciliśmy kilka ramek z naszymi zdjęciami, które tam wisiały; całe szczęście jakiś czas temu wymieniliśmy wszystkie szybki ze szklanych na plastikowe. W końcu nie pierwszy, nie ostatni raz tak spadają. Ostatecznie wpadliśmy do sypialni i tam upadliśmy na łóżko, w samej bieliźnie, bo nasze ubrania po drodze zniknęły. Przygryzłem jego dolną wargę, usłyszałem, wyczekiwane westchnięcie. Po chwili moja piękność odsunęła się odemnie, a przynajmniej na tyle żeby móc mi spojrzeć w oczy i coś powiedzieć.


- Just one more Kiss, Die – Zanucił ze śmiechem i znów zaczął mnie całować. Jakimś cudem wszystkie jego włosy znalazły się na naszych twarzach. Odsunęliśmy się od siebie po dłuższej chwili, jednak gdy się wygodniej ułożyliśmy na łóżku to się przytuliliśmy do siebie. Mój kochanek położył mi głowę na ramieniu. Patrzyłem w te jego piękne oczy.


- Acchan, dlaczego akurat ze mną chciałeś być? – Zapytałem go. Wplotłem palce w jego włosy i przeczesywałem je. Były takie miękkie i ładne… On to samo zrobił z moimi krwistymi kosmykami, które były zdecydowanie bardziej zniszczone niż jego. Chwile milczał spuszczając wzrok gdzieś na moje kosmyki i po chwili znów utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy. Uśmiechnął się.


- Jesteśmy tyle czasu razem, a ty dopiero o to pytasz? – Odpowiedział śmiejąc się cicho. Milczałem. On westchnął głośno. – Pamiętasz jak się poznaliśmy? – Zadał ponownie pytanie. Przytaknąłem. Jak miałbym tego nie pamiętać?!


*




Siedziałem w knajpie i piłem piwo przy barze. Barman, mój stary znajomy, jeszcze z liceum, martwił się o mnie. Otóż miałem przerwę w graniu i moja droga dziewczyna mnie rzuciła, twierdząc że jestem do niczego. Mimo że nie kochałem jej jakoś bardzo to trochę się tym podłamałem.




Przychodziłem codziennie do przyjaciela. Całe szczęście że on albo nasz drugi znajomy mieli zmiany jako barmani. W piątkowy wieczór usłyszałem że ktoś ma na mnie oko. Spojrzałem na kumpla z politowaniem




- Zamknij się lepiej Aki i mi dolej piwa. Zawsze ktoś będzie miał na mnie oko, bo jakbyś nie zauważył mam czerwone włosy. – Prychnąłem podsuwając mu szklankę.




- Mówię co widzę. Żeby nie było że ci nie mówiłem. - Powiedział urażony. Pewnie znowu jakaś napalona kobieta. Miałem chwilowo dosyć kobiet. Piłem tak przez reszte nocy. Nad ranem zmyłem się do domu.




Standardowo wróciłem do baru następnego dnia. Zamówiłem sobie piwo. Wypiłem je, przyjaciel zrobił mi dobrego drinka i zacząłem żywo dyskutować z nim o jednym z nowych kawałków jednego z moich ulubionych zespołów. O tak, jeśli chodzi o muzykę to ja mogę gadać i gadać. Kiedy Aki musiał iść kogoś obsłużyć, koło mnie ktoś usiadł. Zignorowałem tą osobę i wziąłem łyka drinka.




- Twoje włosy są takie piękne nieznajomy – Usłyszałem naprawdę wspaniały męski głos. Byłem zaskoczony, że ktoś do mnie zagadał. Tym bardziej mężczyzna! Odwróciłem się w stronę głosu i utonąłem w oczach jego właściciela. Były naprawde piękne. Zaraz po oczach rzuciły mi się w oczy jego usta i długie ciemne włosy. Z wrażenia zapomniałem jak się oddycha. Gdzie twoja pewność siebie Daisuke? Nieznajomy się uśmiechnął do mnie. Czy ja umarłem? Nie raczej nie. Ale on… On nie był z tego świata zdecydowanie. W końcu przypomniało mi się, że coś mi powiedział.




- Twoje są równie piękne – Uśmiechnąłem się szeroko. No nareszcie odzyskałem mowę.




- Jak ci na imię? – Zapytał kładąc mi rękę na udzie i uśmiechając się szeroko; miał takie śliczne dołeczki. Od razu skradły moje serce.




- Daisuke. A tobie istoto o cudownym uśmiechu? – Zapytałem. On się roześmiał.




- Atsushi. Co ty na to – przejechał dłonią po moim udzie i się nachylił nad moim uchem – żebyśmy napili się drinka i potem cię gdzieś porwę? – Uśmiechnął się tak że nie umiałem się nie zgodzić




- Zgoda Atsushi – Przytaknąłem. Anioł zamówił nam po drinku. Wyszło jakoś tak, że rozmawialiśmy o muzyce i dowiedziałem się że Atsushi jest na wokalu w zespole. Z takim głosem to ja się nie dziwię




*


Tak właśnie było. Przypomniałem sobie to wszystko. Nasze pierwsze spotkanie było niesamowite.


- Oczywiście, że pamiętam Aniele. – Uśmiechnąłem się szeroko. On nienawidził jak tak go nazywałem. Twierdził, że nigdy aniołem nie był


- A ty znowu zaczynasz z tym aniołem. Ile razy mam ci mówić, że żaden ze mnie anioł. – Westchnął ciężko – Czyli pamiętasz jak cię zagadałem?


- „Twoje włosy są takie piękne nieznajomy” czy coś w tym stylu – Powiedziałem.


- Tak, dokładnie tak. I to był jeden z powodów przez które cię pokochałem – Powiedział znowu spuszczając głowę. Jednak na jego ustach widziałem uśmiech. – Wtedy obserwowałem cię przez jakiś czas.. Wyglądałeś na takiego smutnego, że chciałem cię przytulić przy pierwszej możliwej okazji. Byłem zdziwiony, gdy jak zagadałem, umiałeś się uśmiechnąć. Chciałem ci pomóc i mi się udało. Przy okazji pomogłem też sobie. Od pierwszego spojrzenia na ciebie i te twoje czerwone włosy wiedziałem, że to nie przypadek gdy znaleźliśmy się w jednym barze. Bo od razu cię pokochałem. Od tego momentu nikt nie był w stanie wywołać u mnie takiej miłości – Uśmiechnął się szeroko, tak, jak lubiłem najbardziej.


- Obserwowałeś? No proszę czego ja się tu dowiaduję – Pokręciłem głową. – Dobra idziemy spać. Ja jutro mam wywiad, a ty sesje z Yoshikim. Nadal mi się to nie podoba, ale skoro musisz… - Mruknąłem niezadowolony.


- Nie bądź zazdrosny Daidai. To tylko sesja. Potem jestem cały twój. – Pocałował mnie czule głaszcząc po brzuchu dłońmi i delikatnie jadąc po nim paznokciami chwile potem. Nie powiem, to było przyjemne. Ale Atsushi tak właśnie na mnie działał. Zadawany przez niego ból nie sprawiał mi bólu jak każdy inny, tylko przyjemność. Ale przy Acchanie to było normalne.






Rano obudziłem się sam w łóżku. Jęknąłem niezadowolony z tego powodu. Acchan z rana był taki śliczny, ale oczywiście musiał sobie pójść. Uniosłem się i uderzył mnie zapach róż. Rozejrzałem się i zobaczyłem w kilku miejscach czerwone róże w wazonach. Oho, coś się szykuje, skoro mój ukochany wszędzie porozkładał róże. Zawsze gdy chciał porobić coś sprośnego to rozkładał w całym domu róże. W kuchni, w łazience, w salonie, w jadalni, w sypialni, dosłownie w każdym możliwym miejscu. Wstałem z łóżka, przeciągnąłem się – o dziwo dziś się wyspałem – i otworzyłem drzwi.


Uderzył mnie kolejny piękny zapach. No tak, mój chłopak musiał robić śniadanie, bo po tym jak pare razy prawie spaliłem kuchnie już mi nie ufał i nawet nie pozwalał włączyć wody na kawę. Na korytarzu wszystkie ramki jakie wczorajszego wieczoru pozrzucaliśmy były już na swoim miejscu. Naszych ubrań też nie było porozrzucanych. Atsushi miał taką mentalność, że jak tylko wstawał z łóżka to robił dziesięć rzeczy na raz – sprzątał, gotował, szykował mi śniadanie na próbę i sobie też, karmił koty, zmywał, kiedy wstałem to ścielił łóżko i robił jeszcze wiele innych rzeczy. Podziwiałem go za to, bo ja tak bym nie potrafił. Był wspaniały.


Znowu po próbie zwykle był strasznie leniwy, robił obiad, potem czasami kolacje i cały dzień spędzał na kanapie z książką w ręku, albo pisząc nowe piosenki. Nie dało się go w ogóle ściągnąć. Kiedy chciałem o coś zapytać odpowiedź zawsze brzmiała nie. Dopiero wieczorem się budził do życia i szliśmy na jakiś spacer, do kina albo do baru, czasem do centrum handlowego zwykle kończąc w wielkiej księgarni, gdzie spędzaliśmy niemal do zamknięcia, a Acchan wracał z całą torbą książek. Czasem też trafialiśmy do sklepu muzycznego, gdzie znowu to ja spędzałem tam czas do zamknięcia, chociaż wiedziałem, że w domu mam gitarę i mogę na niej grać. Czasem spotykaliśmy się całymi zespołami w barze i graliśmy w bilard. Oczywiście były też wieczory gdy zamykaliśmy się w domu i spędzaliśmy całą noc na rozmowach, albo kochając się namiętnie.


Acchan kochał mnie też uwodzić. Potrafił wrócić po koncercie, owijał sobie mnie wokół palca i robił ze mną co mu się tylko podobało. Zwykle to były mało znaczące rzeczy typu „Przynieś coś”, „Zrób coś”, „Kup coś”, ale były i takie momenty gdy wsadzał mnie w samochód sam siadał za kierownicą i jechał. Po czym znajdowaliśmy się pod Fuji i kochaliśmy się na tylnym siedzeniu bo on miał takie widzi-mi-się. I najlepsze w tym było że on wcale nie był pijany. Ani tym bardziej naćpany. Po prostu, taka zachcianka, którą chciał spełnić, a ja z racji bycia dobrym chłopakiem musiałem ją spełnić.


Przeszedłem przez korytarz i zszedłem po schodach, po czym wszedłem cicho do kuchni gdzie mój Anioł stał przy kuchence i nucąc coś pod nosem robił śniadanie. Podszedłem do niego i objąłem go w pasie po czym odrzuciłem jego kosmyki na drugie ramię i pocałowałem w szyje. Westchnął zadowolony, wyłączył kuchenkę i przechylił głowę na bok udostępniając mi swoją szyję. Pocałowałem go w nią kilka razy i na koniec lekko ją przygryzłem.


- Hej piękny – Szepnąłem mu do ucha. On się uśmiechnął i obrócił przodem do mnie. Włosy zasłoniły mu pół twarzy. Przeczesał je palcami do tyłu i pocałował mnie czule zaplatając ręce na moim karku.


- Cześć Daidai. Jak ci się spało? – Pogłaskał mnie po policzku. – I nie zostawiaj śladów. Mam dzisiaj sesje – Zganił mnie. Wywróciłem oczami.


- Cudownie, chociaż byłem zawiedziony twoją nieobecnością w łóżku – Powiedziałem niby smutnym głosem i zrobiłem minę dziecka któremu się obiecało czekoladę a się jej nie dało. Sakurai złapał mnie za najdłuższe kosmyki włosów i pociągając za nie, naprawdę niedelikatnie, po czym pocałował mnie brutalnie.


- Cicho. I nie rób takiej miny bo nawet nie wiesz jak cholernie mnie ona drażni. Tak jak wtedy w barze. Nie mogę na ciebie takiego patrzeć. – Syknął na mnie i ponownie mnie pocałował. Ciągnął mnie tak mocno za włosy że w końcu nie umiałem powstrzymać jęku bólu. Wiedziałem, że mi się należało. Poza tym czułem, że to właściwie sprawia mi swego rodzaju przyjemność. Nie wiem jak to się stało. Ale przez związek z nim stałem się masochistą!


Acchan taki też czasami był. Nienawidził mnie widzieć przygnębionego, złego czy smutnego. Zawsze chciał zastąpić te uczucia jakimiś innymi. Zwykle miłością. Albo bólem. Ewentualnie przyjemnością. To też zależało od jego humoru.


*




- Daidai zbieraj się szybciej bo się spóźnimy. Przypominam ci, że masz samochód u mechanika. – Westchnął ciężko czarnowłosy. Wszystko mi szło dzisiaj nie tak. Byłem naprawdę zmęczony, nie miałem na nic ochoty, w ogóle najchętniej bym się zamknął w domu i nie wychodził do końca tygodnia. Ubierałem, się naprawdę powoli ignorując słowa kochanka – Daisuke! – Zawołał poirytowany Sakurai. No tak. Jego cierpliwość też się kiedyś kończy. A on był naprawdę cierpliwy. Od dwóch godzin mnie poganiał żebym się zebrał. Nie wiem skąd, ale on wiedział, że dziś nie będę miał dobrego humoru, ale wiedział i od samego wstania mnie próbował przekonać żebym się szykował. Traktował mnie jak dziecko.




Ja jednak swoje. Zapaliłem papierosa i usiadłem przy oknie w spodniach i bluzce z krótkim rękawem. Patrzyłem za okno. Acchan stracił ostatnie resztki opanowania wyrwał mi papierosa, zgasił go i spojrzał na mnie




- Daisuke Andou. Rusz swoją dupę i zejdź na dół. Musimy już jechać. Teraz. – Podniósł mnie jakoś i popchnął w stronę drzwi do wyjścia z pokoju. Westchnąłem ciężko i posłusznie poszedłem. Jednak po drodze rozdzwonił się mój telefon. Wróciłem się po niego. Widziałem zmarszczone gniewnie brwi Acchana. Rozłożyłem ręce w geście bezradności i odebrałem telefon. Mój wzrok przykuł palec wskazujący mojego chłopaka pokazujący wyjście i jeszcze groźniejsza mina niż była chwilę wcześnie. Westchnąłem i ruszyłem w tamtą stronę po drodze zabierając jeszcze papierosy, klucze od domu i portfel. Co do telefonu to dzwoniła właśnie moja mama




- Cześć mamo. Co tam? – Zapytałem z udawanym entuzjazmem. Szedłem powoli korytarzem w stronę schodów czując wywiercające mi dziurę w plecach spojrzenie.




- Hej Dai-chan. – Powiedziała moja mama i pociągnęła nosem. Zatrzymałem się.




- Co się stało mamo? – Zapytałem poważnie. Acchan wyminął mnie i spojrzał na mnie uważnie stając naprzeciwko mnie




- Twoja babcia miała zawał serca. Jest w bardzo złym stanie. – Powiedziała i się rozpłakała. Mi też oczy się zaszkliły i nogi się podemną ugięły jednak w ostatniej chwili złapał mnie mój ukochany




- Będę jak najszybciej się da mamo – Powiedziałem starając się mówić spokojnie i się nie rozpłakać do słuchawki. Mojej mamie się by dzięki temu nie polepszyło. Chwile jeszcze porozmawialiśmy. Kiedy się rozłączyła rozpłakałem się w ramionach Atsushiego. On mnie przytulił mocno i gładził po włosach.




- Moja babcia jest w szpitalu. W Mie. Musze tam polecieć. – Powiedziałem drżącym głosem.




– Lecę z tobą. Nie zostawię cię w takim stanie. – Powiedział jak najbardziej poważnie. Widziałem że się przejął. Tulił mnie mocno i wróciliśmy do sypialni powoli. Posadził mnie na łóżku i powoli przytulił mnie do siebie. Ucałował mnie w skroń lekko kołysząc.




- Nie Acchan. Masz próby. Ja sobie dam radę… - Powiedziałem jednak musiało to być naprawdę bez przekonania bo usłyszałem jego prychnięcie.




- Głupi jesteś. Nie ma mowy żebym chodził na próby kiedy ty ledwo się trzymasz na nogach. – Pociągnął mnie lekko za włosy. – Wiem, że nie dasz sobie rady. Ty nie będąc nawet smutnym sobie nie dajesz, a co dopiero w takim stanie. Jade z tobą i koniec gadania Daisuke. – Powiedział. No tak. Jak on się uprze to koniec. Moi rodzice go lubili i akceptowali nasz związek, więc argumentem że dobije rodziców jeśli z nim przyjadę nic nie zdziałam. Pocałował mnie delikatnie i przytulił po raz kolejny – Zadzwoń do Kaoru, ja zadzwonię do chłopaków. Spakujemy co najpotrzebniejsze i polecimy do twoich rodziców. Będziesz przy babci. – Puścił mnie i wyszedł zapewne po swój telefon.




Zadzwoniłem do Kaoru. Był jak zwykle wyrozumiały. Dał mi na razie dwa tygodnie wolnego. Powiedział że jeśli coś się stanie i będę chciał przedłużyć wolne to żebym zadzwonił. Acchan wrócił.




- Już załatwiłem z Imaiem wszystko. Pakujemy się i jedziemy – Ukucnął przede mną i pocałował mnie, opierając swoje czoło o moje – Dasz radę się sam spakować? – Spojrzał mi w oczy i już wiedział. Odsunął się odemnie. – Na dole stoi twoje śniadanie. Powinieneś je zjeść. Proszę, chociaż trochę – powiedział spokojnie. Posłusznie przytaknąłem. Widziałem jak zabiera się za pakowanie kiedy wychodziłem z pokoju. Zjadłem śniadanie, chociaż nie wiem jak długo to robiłem bo pojawił się w drzwiach Atsushi. Widząc że zjadłem uśmiechnął się lekko. – Zaraz przyjedzie nasza taksówka. Ubieraj się. – Wstałem i poszedłem w ciszy do przedpokoju. Widziałem jak się martwił. Chciałem mu tego oszczędzić ale co zrobić jeśli się uparł?




Dwadzieścia minut później Staliśmy na lotnisku kupując bilety na najbliższy lot do Mie. Czekaliśmy może pół godziny potem weszliśmy na pokład samolotu i po godzinie mieliśmy być w Mie. Humor dodatkowo popsuła mi jeszcze stewardessa, która przez całą drogę próbowała poderwać mojego chłopaka. Przychodziła co 5 minut i pytała czy czegoś aby na pewno nie potrzebujemy, a raczej czy Atsushi czegoś nie potrzebuje przypadkiem. Gdybym czuł się dobrze to bym jej powiedział kilka niezbyt miłych słów. Albo w końcu gdyby lot trwał dłużej to wywalił bym ją, albo sam bym wyskoczył. A mój Anioł co? Uśmiechał się sztucznie zapewniając kobietę, że niczego nie potrzebujemy. Kiedy wysiedliśmy widziałem zmęczenie na jego twarzy.




Odebrał nas mój ojciec. Pojechaliśmy odłożyć rzeczy do mojego domu rodzinnego. Potem pojechaliśmy do szpitala gdzie siedziała przy mojej babci moja matka. Widząc nas zdecydowanie zrobiło jej się lepiej. Przywitała się z nami. Powiedziała że moja siostra już jedzie. Ona wyprowadziła się do Kyoto ja do Tokyo. Byłem zdziwiony że jej jeszcze nie ma. Miała bliżej niż ja. Poszedłem odwiedzić babcie była ledwo przytomna. Po śmierci dziadka pare lat wcześniej tylko ona mi została.




- Daisuke, tak się cieszę, że cię widze – Uśmiechnęła się mimo wszystko. Też się uśmiechnąłem lekko.




- Jak się czujesz babciu? – Zapytałem łapiąc ją za rękę.




- Tak jak wyglądam. – Westchnęła staruszka – Niewiele czasu mi zostało kochanie. Gdzie zgubiłeś swojego chłopaka? – Zapytała. A mnie zatkało




- S-słucham? – Zapytałem zszokowany. Ona się cicho zaśmiała.




- Daisuke… Myślisz że ja nigdy nie byłam w twoim wieku? Widziałam jak patrzysz na Atsushiego. Kochasz go po prostu. Mam nadzieję, że mu o tym powiedziałeś? Nie zmarnowałeś takiej okazji? – Po prostu nie wierzyłem w moją babcie i jej słowa.




- Tak babciu. Jest tu ze mną. I tak, powiedziałem mu. – Uśmiechnąłem się do kobiety.




- Przyprowadź go tutaj. Chciałabym wam coś opowiedzieć. – Byłem zaskoczony ale spełniłem prośbę babci. Wyszedłem na korytarz. Zobaczyłem, że moja siostra zdążyła dotrzeć przez ten czas gdy siedziałem z babcią.




- Daisuke! – Rzuciła mi się na szyje i mnie przytuliła. – Co z babcią? Trzyma się? Mogę do niej wejść? – Zadawała pytania z prędkością karabinu maszynowego.




- Um. Cześć Mitsuki. – Przytuliłem siostre. I zaraz potem doskoczyli do mnie siostrzeniec i siostrzenica. Też się do mnie przytulili. Z nimi też się przywitałem oraz z mężem mojej siostry. Atsushi musiał najwyraźniej wcześniej się już z nimi przywitać. – Jeszcze mi kazała wrócić… Z Atsushim. – Powiedziałem cicho. Mój chłopak był zaskoczony. Z resztą wszyscy byli. Mimo to nie dał czekać dłużej mojej babci. Poszedł ze mną do sali. Moja babcia widząc nas wchodzących za rękę uśmiechnęła się szeroko.




- Dzień dobry proszę pani – Acchan się ukłonił i uśmiechnął do kobiety – Chciała mnie pani widzieć. – Usiadłem na jednym stołku, on dostawił sobie drugi.




- Witaj Atsushi. Tak się cieszę, że jesteś z moim wnuczkiem. Dobrze ci z oczu patrzy. – Powiedziała kobieta zachwycona. Zupełnie nie wyglądała jakby niedawno przeszła zawał.




- Dziękuję pani bardzo. – Powiedział. Moja babcia spojrzała na mnie




- Daisuke, wiesz, jesteś wyjątkowy – Zaczęła. – Bardzo się cieszę, że urodziłeś się w takich czasach, a nie jak ja, w czasach wojny. – Zrobiła tu krótką pauzę – Jesteśmy tacy sami. Też byłam wyjątkowa. Pokochałam kobiete która służyła mojej rodzinie. Zdążyłyśmy złożyć sobie przysięgę miłości jedynie. Potem mój brat jakimś cudem się o tym dowiedział. Doniósł moim rodzicom, a raczej matce, która zastrzeliła moją ukochaną w ostatnim dniu wojny. Widziałam to, bo tego dnia ją śledziłam. Pochowałam ją, a potem moja matka zmusiła mnie do ślubu z twoim dziadkiem. On był na szczęście wyrozumiały, ale nikogo nie kochałam jak tamtej dziewczyny. Poprosiłam dziadka, żebyśmy przenieśli zwłoki mojej ukochanej na cmentarz. I tak zrobiliśmy. – Powiedziała, a łzy spłynęły po jej policzkach. – Cieszę się że chociaż wy możecie być razem. Wychowałam tak moje dziecko, twoją mamę Daisuke. Tak żeby nie skrzywdziła swojego dziecka tak jak moja matka. – Powiedziała z uśmiechem i zdjęła z szyi dwa naszyjniki, które miała przy sobie od kiedy tylko pamiętałem. Były to Yin i Yang. Dwie połówki które po złączeniu pasowały do siebie idealnie, jedna uzupełniała drugą. Czarną połówkę - Yin dała Atsushiemu, a białą - Yang mi. – Jedna miała być mojej ukochanej, jednak nie zdążyłam jej dać. Chce żebyście je mieli zawsze przy sobie. Jestem pewna, że razem będziecie mieli wspaniałe życie. Pasujecie do siebie. Równie dobrze jak twoja siostra do swojego męża i równie jak twoja matka do twojego ojca, Daisuke. Ciesze się że mogłam wam powierzyć rzecz, która towarzyszyła mi całe życie. – Uśmiechnęła się szczęśliwa. – Zgaduje, że twoja siostra już tu jest. Niech wejdzie. Czuje, że musze dołączyć do mojej ukochanej, nie zostało mi dużo czasu. Nie rozpaczajcie po mojej śmierci zbyt wiele. Umrę szczęśliwa. – Wycałowała nas. Pożegnaliśmy się. Domyślałem się że to jedna z ostatnich chwil z moją babcią. Założyliśmy wisiorki i schowaliśmy je pod bluzki. Pozwoliliśmy wejść siostrze i jej rodzinie.




Acchan zabrał mnie do kawiarenki w szpitalu, w połowie drogi do której się rozpłakałem. Stanęliśmy, a on przytulił mnie mocno nie zwracając na spojrzenia ludzi.




- Daisuke. Każdy kiedyś umiera. A twoja babcia zrobi to chociaż szczęśliwie. – Szepnął mi do ucha. Przytaknąłem. Poszliśmy do kawiarni. Mój Anioł kupił mi kawę. Wypiliśmy ją i wróciliśmy do mojej rodziny. Obaj byliśmy wykończeni, jednak wiedziałem, że Atsushi wyjdzie tylko ze mną. W końcu mój ojciec nie mogąc na nas patrzeć, jak się męczymy przed tą salą zabrał nas do domu. Tam zjedliśmy kanapki i padliśmy w moim starym pokoju.




Dwa dni później, moja babcia zmarła. Zasnęła i się nie obudziła. Mimo jej słów nie potrafiłem się nie załamać. Całe szczęście Acchan był cały czas przy mnie. Kiedy mama zadzwoniła rano, gdy szykowaliśmy się do szpitala, że babcia nie żyje, popłakałem się. Jak małe dziecko. Nie umiałem opanować łez. Płakałem resztę dnia i całą noc. Atsushi był ciągle przy mnie i nie puszczał mnie. Byłem pewny w tym momencie, że nasze spotkanie nie było przypadkowe. Bo to on był tym jedynym. Dał mi naprawdę wiele miłości kiedy jej potrzebowałem.




Pare dni potem odbył się pogrzeb. Poczułem swego rodzaju ulge. Moja babcia była w końcu szczęśliwa. Ja również.




*


Zjedliśmy śniadanie i musiałem jechać na wywiad. Atsushi miał jakąś godzinę później sesje z Yoshikim. Kiedy mijałem kuchnie usłyszałem jak mój chłopak śpiewa


- Just one more Kiss… - Wywróciłem oczami i się wróciłem. Pocałowałem czule Acchana.


- Do wieczora. – Powiedziałem, kiedy się odsunęliśmy. Zobaczyłem na jego twarzy triumfalny uśmiech – Specjalnie to śpiewasz, żebym się spóźnił i musiał się tłumaczyć? – Zapytałem patrząc na Sakuraia


- Dokładnie – roześmiał się. Pokręciłem głową i wyszedłem żeby go nie kusić, bo znowu zacznie śpiewać


[Atsushi]


Okręcenie sobie Daisuke dookoła palca było takie łatwe. Czy chciał czy nie to i tak mi ulegał. Zrobiłem sobie jeszcze jedną kawę. Pijąc ją zapaliłem papierosa. O tak. To było cudowne połączenie z rana. W końcu i kawa się skończyła i papieros wypalił. Odłożyłem kubek do zlewu i wyrzuciłem niedopałek do śmieci. Zacząłem się zbierać bo niedługo musiałem wyjść. Tak nie miałem na to ochoty, ale mimo to byłem przekonany, że sesja z perkusistą X Japan będzie naprawdę ciekawa. Zabrałem wszystkie potrzebne do funkcjonowania rzeczy, zamknąłem dom i poszedłem do garażu gdzie stało moje auto. Wsiadłem, założyłem okulary przeciwsłoneczne i pojechałem na miejsce w którym miała się odbyć sesja. Po drodze pojechałem na stacje benzynową. Stanąłem na parkingu i wszedłem do budynku. Zastanawiałem się nad wszystkim. Jeszcze niedawno byłem w liceum i wszystko było zupełnie inne. Przez te lata się naprawdę zmieniłem. Poniekąd pomógł mi w tym Die, poniekąd to chyba doświadczenie życiowe i chyba sama kariera muzyczna. Idąc w stronę gdzie stali już fotografowie, zupełnie nie zwracałem uwagi na otoczenie, ani na ludzi patrzących się na mnie przeszywająco, Ludzie tacy byli. Gdzie się nie pojawiłem, czy to sam czy to z Daisuke, ciągle patrzyli się na mnie. Zwykle to były ciekawskie spojrzenia albo spojrzenia pożądania, a rzadziej zazdrości czy obrzydzenia, no ale tak też ludzie na mnie patrzyli. Nie mogłem nic na to poradzić, jedynie ich ignorować i nie dać się prowokować.


- Kogo moje oczy widzą, Atsushi! – Usłyszałem ten charakterystyczny głos. Odwróciłem się i zobaczyłem przyjaciela uśmiechniętego od ucha do ucha.


- Yoshiki, cześć, co u ciebie? – Uśmiechnąłem się szeroko zdejmując okulary przeciwsłoneczne. Przytuliłem go na powitanie. Nie widzieliśmy się naprawdę dawno.


- W porządku, a jak u ciebie? Gotowy do sesji? – Zapytał. Usiedliśmy na jednej z kanap. Stał tam też niski stolik na którym stało kilka butelek wody i jednorazowe kubki.


- U mnie też dobrze, dziękuję. Zawsze. Zapowiada się naprawdę ciekawie. – Powiedziałem odrzucając włosy do tyłu i wpatrując się w przyjaciela.


- Widziałem nasze stroje. To będzie na pewno ciekawa sesja. – Potwierdził moje słowa. Chwile potem nas zawołali i mieliśmy się iść przebrać. Tak też zrobiliśmy. Po przebraniu się wróciłem na sale. Yoshiki, aż zagwizdał.


- Wow. Za mundurem panny sznurem? – Roześmiałem się. – Wyglądasz bosko. – stwierdził. Nie zdążyłem zareagować bo zabrali nas do malowania i czesania. Potem już naszykowani poszliśmy gdzie nam kazali. Sesja się odbyła i to było naprawdę ciekawe chociaż Daisuke mnie zamorduje jak tylko zobaczy zdjęcia. Były delikatnie mowiąc przesycone erotyzmem i odważne. Byłem naprawdę zadowolony z tej sesji. Yoshiki zaproponował wyjście na drinka, jednak powiedziałem, że innym razem bo Die będzie zazdrosny. Postanowiłem zatrzymać ubranie z sesji. Zabrałem swoje ciuchy, pożegnałem się ze wszystkimi i pojechałem do domu.


W domu zdjąłem buty i płaszcz, bo mimo wszystko sesja trochę zajęła czasu i zrobił się chłodny wieczór. Słyszałem dochodzące z salonu dźwięki gry wideo. No tak. Zapomniałem jak bardzo dziecinny potrafił być mój drogi chłopak. Cicho przemknąłem się do sypialni i zgarnąłem różne rzeczy żeby umilić nam ten wieczór. Wszedłem do salonu. Die był tak zajęty graniem że nawet tego nie zauważył. Wyłączyłem telewizor i pocałowałem go namiętnie hamując jego jęk niezadowolenia, bo w końcu przerwałem mu grę. Jednak kiedy się odwrócił i na mnie spojrzał to był w szoku. Uśmiechnąłem się szeroko i usiadłem mu na kolanach. Przejechałem niewielkim rzemykiem który wziąłem z sypialni po jego policzku.


- Pobawmy się Daidai – Zaśmiałem się naprawdę okropnie i ponownie go pocałowałem tym razem brutalniej. Wstałem i korzystając z faktu że był w dalszym ciągu w szoku skułem jego dłonie kajdankami z czerwonym futerkiem. Kiedy zorientował się co właśnie zrobiłem spojrzał na mnie przeszywająco po czym się uśmiechnął.


- Czego sobie życzysz. Co mam zrobić, mój panie? – Zamruczał. No całe szczęście załapał. Zdjąłem go z fotela żeby uklęknął przede mną i z uśmiechem na twarzy rozpiąłem klamre swoich spodni. To było jednoznaczne. Mój czerwono włosy gitarzysta zębami rozpiął i zsunął moje spodnie z bioder, po czym, po zsunięciu moich bokserek, ujął moją męskość w usta. Westchnąłem zadowolony i co jakiś czas smyrgałem go rzemykiem po plecach, przez co zwiększał albo zmniejszał szybkość ruchów i wzdychał. Patrzyłem na niego z góry z lekkim uśmiechem i wplotłem palce w jego włosy ciągnąc za nie. Takie zabawy zdecydowanie były u nas na miejscu. Po chwili doszedłem w jego ustach z jękiem.


- Połknij wszystko – Westchnąłem patrząc na niego spod przymkniętych oczu. Spełnił moją zachciankę. Spróbowałby nie. Podniosłem go, ubrałem się, nie zapinając spodni bo nie miało to sensu. Zacząłem go całować niemal tak jak dzień wcześniej tylko tym razem Die nie mógł mnie objąć, więc musiałem go trzymać żeby nie spadł ze schodów po drodze. W sypialni rzuciłem go na łóżko. Upadł na nie z jękiem. Usiadłem mu na biodrach i zacząłem całować namiętnie. Chciałem mu mimo wszystko sprawić przyjemność. Rozebrałem go powoli i potem się nim zająłem. Całowałem go po całym ciele, omijając najwrażliwsze miejsca. Die wzdychał zadowolony i lekko się wyginał.


- Acchan – Jęknął głośno – Rusz się do cholery. – Oj tak. On nie był ani trochę cierpliwy. Jednak postanowiłem go dłużej nie męczyć. Usiadłem między jego nogami, zsunąłem jego bokserki i zająłem się jego penisem. Nie mogłem się powstrzymać żeby pare razy przejechać po nim zębami. Wtedy na mnie patrzył, a ja rzucałem mu wyzywające spojrzenia. Nie miał ze mną lekko. Ostatecznie doszedł krzycząc moje imię.


Rozkułem go, a on niemal od razu rzucił się na mnie i zaczął mnie rozbierać. I to ze mnie niby była bestia w łóżku? Bardzo śmieszne. Pocałowałem go. Całował mnie zachłannie. W międzyczasie wygrzebałem coś do nawilżenia z szuflady i odrobinę żelu nalałem na dłoń. Rozprowadziłem to po męskości Daisuke i po chwili już się na niego nabijałem powoli. Mój chłopak mi pomagał nieco, odwracając moją uwagę od bólu pocałunkami i pieszczeniem wrażliwych miejsc. Kiedy wszedł we mnie cały objąłem go za szyję i pocałowałem go czule. Zaczął się we mnie poruszać powoli. Kiedy się przyzwyczaiłem to poruszał się szybciej. To było cudowne uczucie. Niedługo potem doszedłem, a Die w tym samym momencie.


Opadłem na Daisuke ciężko i westchnąłem. Poczułem jak ze mnie wychodzi, a po udach spływa mi jego sperma. Zamruczałem. Uspokajałem oddech, mój kochanek tak samo. Wplótł palce w moje włosy i przeczesywał je powoli.


- Wszystko w porządku Atsushi? – Zapytał odgarniając mi włosy z twarzy.


- Tak Daidai – Uśmiechnąłem się lekko. Pogłaskałem go po policzku i się przytuliłem do niego mocno.


- Acchan. Jak by było dobrze to byś nie drżał. Ani nie płakał. Co się stało? – Zapytał wystraszony.


*




Dawno z Daisuke nigdzie nie wychodziliśmy. Nawał pracy dawał się we znaki i przez ostatni czas niemal mijaliśmy się w domu. To było strasznie frustrujące. Powoli byłem tym wykończony psychicznie, jednak w odpowiednim momencie i mi i Daisuke skończył się ten nadmiar pracy bo nowa płyta, bo koncerty, bo wywiady. Siedzieliśmy razem w salonie. Ja czytałem książkę, Die grał w gry wideo. Nie mogłem wytrzymać już tej ciszy przeplatanej z odgłosami z telewizora.




- Daidai wyjdziemy dzisiaj gdzieś? Dawno nigdzie nie byliśmy. Napiłbym się. – Zagadałem do gitarzysty. Przez pare minut nie otrzymałem odpowiedzi – Daisuke. – Czerwonowłosa wredota po chwili odłożyła pada i się odwróciła do mnie z uśmiechem.




- A gdzie chciałbyś wyjść? Może do baru gdzie się poznaliśmy, hm? - Zaproponował.




- Gdziekolwiek. – Wstałem i postanowiłem się ubrać w coś co nadaje się do wyjścia. Mój chłopak poszedł w moje ślady. W sypialni przebrałem się w czarne spodnie i luźną czarnobiałą tunikę z długim rękawem, po czym zrobiłem lekki makijaż oraz przeciągnąłem usta czerwoną szminką. Die też się ubrał i umalował. Pojechaliśmy do baru. Oczywiście Daisuke od razu wdał się w dyskusje z barmanem, który był jego przyjacielem, a przynajmniej tak mi powiedział Daisuke jak już się zaczęliśmy spotykać jako para. Oczywiście poznałem jego przyjaciela trochę bo niejednokrotnie przychodziliśmy do tego baru. W każdym razie od kiedy dostałem swojego drinka totalnie się wyłączyłem i skupiłem na słodkim trunku. Nawet nie zauważyłem, że czerwonowłosy coś gada do mnie.




- Atsushi? Wszystko w porządku? – Spojrzał mi w oczy, a ja przytaknąłem




- Tak. Zamyśliłem się po prostu – Wzruszyłem ramionami i po dopiciu drinka wziąłem sobie piwo.




- Kochanie, ale jak by coś było nie tak to ja chce wiedzieć. – Przytaknąłem i złapałem go za rękę z uśmiechem. Kiedy dopiliśmy wyciągnąłem go trochę na parkiet. W tym barze grali naprawdę dobre rockowe kawałki. Przetańczyliśmy kilka piosenek. Lubiłem się czasami zabawić. Die też. Ogólnie świetnie minęło nam pół nocy. Potem znowu wróciliśmy do picia. Po n-tym drinku poszedłem do łazienki. Musiałem trochę ochłonąć. Kiedy wychodziłem z łazienki usłyszałem głos jakiegoś gościa




- Chyba pomyliłaś toalety ślicznotko. Damska jest na końcu korytarza. – Zatrzymałem się bo aż się we mnie zagotowało. Odwróciłem się z gniewnym wyrazem twarzy.




- Nie jestem kobietą – Syknąłem i kopnąłem gościa w kostkę. Poszedłem w stronę lady i od razu rzuciło mi się w oczy że jakaś kobieta się do niego dosiadła. Co jest nie tak z dzisiejszym dniem? Nie mogłem wyjść z własnym chłopakiem bez obawy, że zaraz mi ktoś będzie próbował go odbić. Poszedłem do Daisuke zapłaciłem za nasze drinki i wyciągnąłem go z baru. Widziałem jego zszokowane spojrzenie. No tak. Nigdy nie pokazywałem jakoś bardzo, że jestem o niego zazdrosny. Kiedy znaleźliśmy się na dworze złapałem pierwszą taksówkę i tam wsiedliśmy. Podałem adres i odetchnąłem z ulgą. Die mnie przytulił.




- O co chodzi Acchan? – Przeczesał moje długie włosy i pocałował w czoło. Patrzył na moją twarz cały czas. Widziałem że się martwił.




- Nic. Chce do domu. Mam już dosyć ludzi. – Powiedziałem opierając czoło o jego ramię. Włosy zasłoniły mi całą twarz. – No i jakiś gość mnie pomylił z kobietą – Dodałem po chwili i prychnąłem. Mój ukochany roześmiał się, a ja rzuciłem mu urażone spojrzenie. – I co cię tak śmieszy idioto? – Uderzyłem go w ramię. On jęknął. Odwróciłem się tyłem do niego. Wysiedliśmy pod domem, tym razem Daisuke płacił. W domu poszedłem do łazienki umyłem się szybko i położyłem w łóżku. Czerwona wredota poszła w moje ślady. Kiedy położył się za mną poczułem rękę obejmującą mnie w pasie.




- Przepraszam kochanie. Nie denerwuj się na mnie. – Pogłaskał mnie pobrzuchu. Uniósł się na łokciu i pocałował mnie w policzek. Położyłem się na płasko i popatrzyłem na niego.




- Jesteś okropny. Zamiast mnie wesprzeć to się ze mnie nabijasz. – Powiedziałem obrażony. – Dobranoc. – Odwróciłem się i próbowałem zasnąć jednak nie potrafiłem. Nie miałem pojęcia dlaczego, zwykle sen przychodził mi bez problemu. W końcu wstałem i poszedłem na dół do salonu. Usiadłem na kanapie i zacząłem czytać książkę. Nawet nie wiedziałem kiedy zasnąłem obudziłem się czując, że się unoszę… Rozejrzałem się gwałtownie.




- Śpij Acchan. Przenoszę cię do łóżka, bo się przeziębisz. – Powiedział cicho Daisuke. Odetchnąłem z ulgą i wtuliłem się w niego. I za to go kochałem. Każdy na jego miejscu za takie fochy jak moje zignorowałby fakt że nie ma mnie w łóżku. Ale Daisuke taki nie był. Może tak wyglądała prawdziwa miłość, a nie jakieś zauroczenie? Chyba tak. Byłem pewny, że Daisuke mnie kocha. Ja go też kochałem. I tak było dobrze.




*


- Nic się nie stało Daidai. To chyba tak ze szczęścia płaczę. Bo mam ciebie i mnie kochasz. – Uśmiechnąłem się i się rozpłakałem. Daisuke scałował moje łzy. Tak też było w naszym związku. Chociaż codzienność przeplatała się nam z perwersją, były takie momenty słabości, że albo ja albo on byliśmy podłamani. Przez głupotę albo i nie. W każdym razie przyciągało to nas wzajemnie i pogłębiało nasze uczucie.


- Ciii. Zawsze cię będę kochał Aniele. – Uśmiechnął się szeroko. I znowu zaczyna z tym aniołem. Miałem go już dosyć jak o tym gadał. Ale w tym momencie nie miałem serca żeby się do tego przyczepić. Było dobrze tak jak jest. Przytuliłem się mocno do niego i kreśliłem kółka na jego klatce piersiowej. Milczałem.


- Jak ci się podobał mój strój z sesji? – Zapytałem z szerokim uśmiechem w końcu. Uniósł brew.


- Chyba zaczynam nie chcieć oglądać zdjęć z tej sesji – Stwierdził krzywiąc się. Roześmiałem się i pocałowałem go w usta.


- Spodoba ci się. Też będziesz taką chciał. Zobaczysz. – Powiedziałem z przekonaniem.


Kilka dni później wylądowaliśmy i mój i jego zespół w jednym barze przy długim stoliku. Wyszło tak że Hisashi i Kaoru się spotkali w jakimś sklepie, stwierdzili że dawno się nie widzieli i się umówili na piątkowy wieczór na spotkanie-integracje. Postanowili nas ze sobą zabrać. Oczywiście ani ja nie potrzebowałem integracji z Dir En Grey, ani Daisuke z Buck-Tickiem, ale jak wszyscy to wszyscy. Co poradzić. W końcu liderowi odmówić nie wolno, bo to jeszcze na niekorzyść zadziała niestety. Tak więc siedzieliśmy w barze Nasze zespoły naprzeciwko siebie, ja oczywiście naprzeciwko Daisuke (bo jak by inaczej) i rozmawialiśmy. W końcu Kaoru zaczął coś opowiadać, o tym jak musiał odwołać przez tydzień próby po tym jak Die podpalił kuchnie. Mój chłopak taki zdolny? Myślałem, że palił tylko czajniki, garnki i patelnie. Daisuke przywalił głową w stół z jękiem


- Czy ty zawsze musisz to wszystkim opowiadać Kaoru? – Zapytał niezadowolony


- Muszę – Uśmiechnął się złowieszczo lider.


*




Dzień był wolny od prób. Poprzedniego wieczoru do Daisuke przyszedł Kaoru. Młodszy gitarzysta wybłagał lidera, żeby ten z nim posiedział i popił. On chcąc nie chcąc zgodził się, bo zostawianie młodego samego w domu z dołem mogło się źle skończyć. Tak więc popili i Daisuke zasnął na kanapie, a Kaoru położył się w pokoju gościnnym. Rano Daisuke wstał z okropnym kacem. Głowa go bolała, było mu niedobrze i jedyne na co miał ochotę to kawa i coś dobrego do jedzenia. Wstał i chwiejnym krokiem poszedł do kuchni. Na palnikach postawił czajnik z wodą i wodę na ryż po czym wrócił do salonu, padł na kanapę i zasnął. Obudził go krzyk Kaoru. Zerwał się i poczuł spaleniznę. Szybko pobiegł do kuchni i gdy zobaczył że kuchenka się pali to pobiegł po gaśnice szybko i zaczął ją ugaszać. Lider panikował i dopiero jak pożar został ugaszony to odetchnął z ulgą. Jednak nie na długo.




- Daisuke Andou! Ja wiem, że cie jakaś pusta laska rzuciła, ale czy mógłbyś do jasnej cholery się ogarnąć?! Masz to ogarnąć. Nie chce cię widzieć przez cały następny tydzień! – Huknął na niego po czym wyszedł wściekły.




*


- No i tym sposobem Die się ogarnął – Roześmiał się lider. Die pokręcił głową. Spojrzał na Toshiye znacząco. Uśmiechnął się okrutnie. Otóż, między nimi siedział Shinya. Chyba tego nie zauważył bo siedział i grzebał coś w telefonie. Odsunęli swoje piwa i Totchi zabrał Shinowi mały notatnik który trzymał w rękach, a czerwonowłosy zaczął go dźgać po żebrach z złowieszczym śmiechem, po czym po chwili dołączył do niego basista. Biedny perkusista. Próbował się wyrwać jednak nie wychodziło mu to praktycznie w ogóle. Gdyby nie to, że irytowało mnie, że mój drogi Daisuke skupia uwagę na kimś innym niż ja to bym nawet mu pomógł. I tak to zrobiłem, kopiąc z całej siły Daia w kostkę i rzucając mu wściekłe spojrzenie. Przestali. Reszta jak by w ogóle tego nie zauważyła, była pogrążona w rozmowie.


- O co ci chodzi Acchan? Daj nam go pomęczyć. – Powiedział mój chłopak. Zrobiłem niezadowoloną minę.


- Nie. Jesteś mój. Nie lubię jak skupiasz się na kimś innym niż ja. – Powiedziałem zgodnie z prawdą.


- „Twój”? Czy ja wyglądam na rzecz?! – Krzyknął i się zerwał. Cały nasz stolik spojrzał na niego. Rzuciłem mu zirytowane spojrzenie i również wstałem. Złapałem go za łokieć i wyprowadziłem go do łazienki. Wyrwał się dopiero za drzwiami. – Przestań mnie traktować jak jakąś pieprzoną rzecz! – Krzyknął na mnie


- Uspokój się. Nic ci takiego przecież nie robię. – Prychnąłem.


- Traktujesz mnie jak rzecz. Swoją własność której nikt nie może dotykać! Opanuj się! Jestem człowiekiem, a nie zabawką. – Wysyczał.


- Zamknij się Die. Robię to bo mi na tobie zależy i cię kocham. Chyba każdy na moim miejscu byłby zazdrosny. Ty chyba też jesteś. – Powiedziałem


- Widzisz!? I znowu to robisz! Znowu się mną bawisz! Mam już cię cholera dosyć! Manipulujesz mną! Mówisz mi co mam robić, wybacz ale mam już dość! Odwal się – Wypadł z łazienki i wybiegł z baru. Patrzyłem na niego zdumiony. Było mi źle z tym że się pokłóciliśmy. Nienawidziłem tego robić. Wróciłem do stolika, po drodze kupując sobie szklankę whisky. Wszyscy na mnie patrzyli. Usiadłem przy stole i położyłem ręce na blacie po czym oparłem o nie czoło.


- Co się stało? – Jako pierwszy zapytał Kaoru, który się najszybciej otrząsnął z szoku.


- Nic. – Warknąłem i się napiłem, całą zawartość szklanki wypijając za jednym zamachem. Po chwili takiego leżenia na stole zacząłem sobie przypominać kilka rzeczy które chciałem wymazać z głowy. Nie mogłem zostawić tak Daisuke. Jeszcze mu się coś stanie. Nie zniósłbym tego. – Ide go poszukać, wybaczcie. – Rzuciłem im przepraszające spojrzenie i po drodze zakładając płaszcz wybiegłem z baru. Zacząłem się rozglądać, w którą stronę mógł pójść? Nie było stąd daleko do naszego domu. Jednak może poszedł do parku do którego zawsze się udawał gdy chciał coś przemyśleć? Wiem, że tam chodził bo kilka razy go śledziłem. W okolicy było mnóstwo opcji gdzie mógł być Daisuke. W czasie gdy go szukałem to się rozpadało. Byłem naprawdę zdesperowany. Chciałem go przeprosić, przytulić i powiedzieć że go kocham. Żeby mi wybaczył. W końcu go znalazłem moknącego, idącego jedną z alejek parku. Ulżyło mi. Pobiegłem do niego


- Daisuke, stój! – Krzyknąłem i gdy to zrobił i jeszcze się odwrócił, rzuciłem się biegiem i go przytuliłem. Nikogo nie było w parku. – Przepraszam. Nie chciałem cię urazić. Ale ja już tak mam. Nie zostawiaj mnie. – Mówiłem szybko. Spojrzałem mu w oczy. Były całe zaszklone, po jego policzkach łzy mieszały się z deszczem, jego czerwone włosy były całe mokre i poprzyklejane do twarzy. Wyglądał jak kupka nieszczęścia.


- Nie masz za co mnie przepraszać. To ja cię źle potraktowałem. Kochasz mnie bardzo, a ja ci wytykam że jesteś zazdrosny. Też jestem. Na każdym kroku. Ale ja o tym ci nie mówię. – Oparł głowę na moim ramieniu. Przytuliłem go mocno i pocałowałem czule w usta, po chwili.


- Cii… Wina jest po obu stronach. Chodź wracamy do domu. Przeziębimy się jeśli szybko się nie przebierzemy. Już spokojnie. Ani ty nie powinieneś krzyczeć, ani ja nie powinienem się denerwować bo robisz coś zupełnie normalnego. – Powiedziałem. Objąłem go i poprowadziłem do domu. Nie zwracałem uwagi na ludzi, ani na jakiekolwiek inne czynniki, liczył się tylko Daisuke. W domu zdjeliśmy buty i powoli poszliśmy do łazienki, po drodze zgarniając coś na zmianę. Rozebraliśmy się z ciuchów i poszliśmy pod prysznic. Zaczęliśmy się całować czule, myć i jednocześnie pieścić. Po kilkunastu minutach wyszliśmy, ubraliśmy się i położyliśmy do łóżka. Objąłem go i położyłem mu głowę na klatce piersiowej. On mnie przytulił.


- Kocham cię. – Powiedziałem cicho i zacząłem go gładzić od ramienia do linii bokserek.


- Ja ciebie też – Uśmiechnął się do mnie.


- Jak wyszedłeś to się bałem o ciebie… Wiesz ile złych scenariuszy mi się przewinęło przez myśli? – Westchnąłem. – Po twoim wypadku wtedy… Wiem że to była inna sytuacja, ale bałem się tak jak wtedy. – powiedziałem.


*




Daisuke od dwóch dni pakował się na trasę po Japonii. Był naprawdę podekscytowany. Rzadko go takiego widziałem. I co piętnaście minut, chodził i sprawdzał czy aby na pewno wszystko wziął. Poniekąd to było słodkie, ale zaczynałem mieć go dosyć gdy tak ciągle paplał. To będą dwa tygodnie bez niego. Dwa długie, beznadziejne tygodnie. Co ja będę robić? Przecież jak pomyślę, że będę musiał spać sam to to było straszne. Odwiozłem Daia pod wytwórnie. Naprawdę nie chciałem żeby sobie jechał ale praca to praca. Pożegnałem się z nim, całując go namiętnie i kazałem do siebie dzwonić codziennie. Pocałowałem go jeszcze ostatni raz gdy wyjeżdżali.




To były naprawdę okropne dwa tygodnie. Nie mogłem się na niczym skupić, nic mi nie wychodziło i wszyscy na mnie narzekali, że jestem marudny i nie do życia. Ale co miałem zrobić? Brakowało mi miłości. Daisuke dzwonił do mnie codziennie, a ja codziennie czekałem na telefon. Nawet po nim nie byłem spokojny. Jednak, w końcu się doczekałem. Daidai zadzwonił do mnie przed wyjazdem. Ostatni koncert zagrali w Osace. Wszyscy się podobno pakowali i już mieli zaraz jechać. Byłem niesamowicie szczęśliwy.




- Jedź ostrożnie Daidai. Kocham cię i nie mogę się doczekać aż cię wyściskam. Zadzwoń jak dojedziesz – Zaśmiałem się do słuchawki, a on odpowiedział również śmiechem.




- Jasne Acchan. Do zobaczenia za kilka godzin. Też cię kocham. Zadzwonie – Rozłączyliśmy się i ja siedziałem w salonie niespokojnie




Kilka godzin minęło. Powinni już dawno wrócić. Zacząłem się denerwować. Daisuke nie dzwonił, ani nic. W końcu usłyszałem dzwonek. Zerwałem się i odebrałem




– Halo?!




- Atsushi? – Zapytała jaka kobieta w słuchawce. Zmarszczyłem brwi




- Owszem przy telefonie. – Powiedziałem. – Kto mówi?




- Jestem siostrą Daisuke, Mitsuki, mam nadzieję, że mnie jeszcze pamiętasz. – Byłem zaskoczony. Co jego siostra mogła odemnie chcieć?




- Jasne że pamiętam. – Powiedziałem – Czemu dzwonisz?




- Cóż. Mój brat miał wypadek, ale spokojnie nic poza lekkim wstrząśnieniem mózgu i złamanej nodze mu się nie stało. No i jeszcze troche jest poturbowany – Powiedziała od razu, a ja mało nie padłem na zawał słysząc to.




- Co?! – Krzyknąłem wystraszony. Zacząłem się zbierać. – Gdzie on teraz jest?! – Jego siostra podała mi nazwę szpitala, całe szczęście, w Tokyo. Podobno Daisuke zasnął przed kierownicą i gdyby Kaoru nie krzyknął to by się skończyło dla nich gorzej. Podziękowałem jej i powiedziałem że pojadę tam jak najszybciej. Zamknąłem mieszkanie i pojechałem do szpitala którego nazwę dostałem od jego siostry.




Tam od razu po dowiedzeniu się gdzie jest Daisuke udałem się do sali. Widząc go w stanie jakim opisała mi jego siostra to byłem naprawdę przerażony. Przytuliłem go mocno




- Daisuke ty idioto! – Pocałowałem go – Tak się wystraszyłem gdy twoja siostra zadzwoniła do mnie i powiedziała, że miałeś wypadek!




- Nic mi nie jest Acchan, poza nogą. Jutro wychodze – Uśmiechnął się szeroko. Był idiotą. Ale go kochałem.




Następnego dnia zabrałem go ze szpitala do siebie. Tak się martwiłem. Cały czas się nim zajmowałem.




*


- Wiem Acchan – Uśmiechnął się szeroko. – Ale nic mi nie jest. Swoją drogą. Cieszę się z tamtego wypadku. Strasznie się wtedy zżyliśmy.


- Eh. Człowieku. Przestań. Nie wiesz, że tak się nie mówi? Wiem że się zżyliśmy. Ale i tak. Mogło się potoczyć to tak samo bez wypadku. – Westchnąłem.


- Ale wtedy nie kupilibyśmy tego mieszkania i nie zamieszkalibyśmy razem w tym domu! – Powiedział. No też miał racje.


*




Kiedy Daisuke zdjęli gips to stwierdziłem, że wolę mieć go ciągle na oku. Jego noga niebyła do końca sprawna więc bałem się o niego. Zdecydowałem, że musimy zamieszkać razem. Daisuke też podzielał moje zdanie i zaczęliśmy szukać domu. Po dosyć długich poszukiwaniach znaleźliśmy trzy. Umówiliśmy się z właścicielami i postanowiliśmy je wszystkie obejrzeć. Po obejrzeniu, stwierdziliśmy, że tylko jeden się nadaje, bo w reszcie coś brakowało, a ten jeden jedyny był taki idealny. Niemal od razu zdecydowaliśmy się na kupno domu i od razu wpłaciliśmy zaliczkę. Trochę zajmie remont, ale w końcu będziemy mieli własny dom. Całe szczęście z pomocą przyszli nam nasi przyjaciele. W ciągu dwóch tygodni kupiliśmy wszelkie potrzebne farby i tak dalej które były potrzebne. Zaraz po wyrównaniu ścian zaczęliśmy malować. Zabawy było naprawdę dużo. Potem zostały nam meble i przeprowadzka. Tak się cieszyłem z tego wszystkiego. Daisuke też. Od tamtego momentu wszystko było inaczej. Jak normalnie był mój dzień i jego dzień tak teraz był nasz. Zaczęliśmy nowy rozdział w swoim życiu. Wszystko zaczęło być tak, jak należy. W momencie, gdy już wszystkie nasze rzeczy były w nowym domu zrobiliśmy popijawę. Było naprawdę świetnie.




*


- Może po dłuższym czasie byśmy zamieszkali razem. Kto wie. Ale lepiej wcześniej. – Powiedziałem i przymknąłem oczy.


- To takie niesamowite. Parę lat temu nawet bym nie pomyślał, że kogoś będę miał na stałe, kogoś tak bardzo pokocham, że ta osoba zawróci mi w głowie. To wszystko jeszcze niedawno było takie nierealne. A najlepsze były te wszystkie sytuacje, które nas obu łączyły ze sobą i pogłębiały naszą miłość – Powiedział. Nie spodziewałem się takich słów po Daisuke. Ale miał rację.


- Tak Daidai. Ja tak samo. – Poczułem palce wplatające się w moje włosy. Mogłem tak zostać na zawsze. Byłem spokojny, a bicie serca pod moim uchem sprawiało, że czułem dla kogo mam żyć. Wszystko złożyło się na coś cudownego. Nasz związek mogłem nazwać idealnym. Daisuke Andou był wspaniały i chciałbym spędzić z nim resztę swojego życia, ponieważ kochałem go ponad nie. Zasnąłem z takimi myślami. Koło osoby, którą kochałem.